„DUDA GRACZ I UCZNIOWIE”, Muzeum Śląskie.

Categories:  katalogi - wystawy

Duda Gracz i uczniowieEkspozycja w Muzeum Śląskim, Duda Gracz i uczniowie (1976-1982)” to niezwykła wystawa. Siedemnastu niegdysiejszych studentów wystawia po trzy prace, mistrz także trzy, powstałe w okresie, gdy w latach 1976-1982 prowadził Pracownię Malarstwa i Rysunku na Wydziale Grafiki katowickiej filii Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Wtedy był mniej więcej w tym samym wieku, w którym są obecnie jego ówcześni studenci. To pieprz tej wystawy. Zbiorowe prezentacje rzadko kiedy są udane. Ta w Muzeum Śląskim jest tej reguły wyjątkiem. Fascynuje. Wyraźnie mówi: nabazgrane nie znaczy namalowane. Prezentuje twórczość o nienagannym mistrzowskim warsztacie, szalenie różnorodną, a przecież jakąś tajemną nicią niezwykle połączoną, bardzo spójną. Marek Skocza, Dziennik Zachodni, 2001

„(…) To jak bardzo różnią się od siebie artyści biorący udział w niniejszej wystawie, wprawia mnie wręcz w zdumienie i wprowadza w niemały popłoch. W jaki sposób uchowali się oni pod okiem profesora, który dysponuje tak ogromna wiedzą, darem przekonywania, inteligencją i ekwilibrystyczna wręcz erudycją? Jakim profesorem jest Duda Gracz? (…) Mistrz uczy rzeczy podstawowych: liter, słów, składni, gramatyki,  ale nie narzuca treści jakie uczeń chce przy ich pomocy wyrazić. W języku plastyki owymi literami są: technologia, warsztat, kompozycja, anatomia. Nie można pisać wierszy nie znając liter. Podobnie w malarstwie: należy opanować pewne reguły, a dalej robić można to,”co komu w duszy gra”. Monika Branicka, wstęp do katalogu wystawy, Muzeum Śląskie, 2001

Duda Gracz i uczniowie

Tę zbiorową prezentację, jak rzadko, znakomicie się ogląda. Zarówno wtedy, gdy z abstrakcyjno-surrealistycznych pejzaży Renaty Bonczar przenosimy wzrok na barokową dosadność i grę zaskakujących perspektyw i oświetlenia na płótnach Janusza Szpyta, gdy zestawimy zwiewność, eteryczność, poezję i różnorodność barwnej palety Beaty Wąsowskiej, Elżbiety Kuraj, Beaty Jurkowskiej czy Danuty Jareckiej, a zaraz potem zadumamy nad różnorodnie wyrażanym rozmachem w pracach Bożeny Dusseau-Łabędź, Eugena Bednarka, Jana Bresińskiego czy Andrzeja Desperaka, gdy wspólne tropy odnajdywać będziemy w tak odmiennych pracach, jak te Antoniego Kowalskiego, Grzegorza Bialika i Ewy Kwaśniewski-Fojcik czy Romana Maciuszkiewicza i Leszka Żegalskiego, gdy zestawimy odmienną dosadność Piotra Naliwajki i Ewy Sataleckiej. Renata Bonczar zestawiła ich prace w innym, niż ja przywołuję, porządku. Pokazała różnorodność, ale i… tropy pewnych drobnych zapożyczeń młodych od mistrza. Kto ciekawy, niech szuka ich sam. Marek Skocza, Dziennik Zachodni

„(…) Wielkie talenty znalazły w nim arcyroztropnego szlifierza. (…) Obok barokowych klimatów malarstwa Janusza Szpyta, swoistego rozbuchania w obrazach jego kolegów, Piotra Naliwajki i Maestra Żegalskiego, zaskakuje prostota i poetyczność Romana Maciuszkiewicza. Bliskie Dudy Graczowym klimatom (a jakże odmienne np. w kolorystyce), obrazy Beaty Marii Jurkowskiej czy Beaty Wąsowskiej niezwykle kontrastują z równie mocnymi emocjonalnie – Bożeny Dusseau-Labedz (kiedy po raz pierwszy, tuż przed dyplomem, zetknąłem się z jej obrazami, wprost nie mogłem uwierzyć, że studiowała u Jerzego Dudy Gracza). Jakże cudownie inaczej swe filozoficzne fantasmagorie rozwijają na płótnie Renata Bonczar, Elżbieta Kuraj i Antoni Kowalski, jak odmiennie o podobnych sprawach mówią Ewa Kwaśniewski-Fojcik i Grzegorz Bialik! Jak dobrze przerzuca się wzrok od prac Eugena Bednarka na dzieła Jana Bresińskiego czy Andrzeja Desperaka, by następnie przejść do Danuty Jareckiej czy Ewy Sataleckiej (także autorki znakomicie zaprojektowanego katalogu wystawy; notabene pokazanie tej nieobecnej w galeryjnym obiegu artystki, mieszkającej przecież w Katowicach, przychodzi mi uznać za największe objawienie wystawy). Marek Skocza, Dziennik Zachodni, 2001

Mistrzowie, uczniowie mistrza, Dziennik Zachodni,

Był prawdziwym Mistrzem. Sam pracował tak intensywnie, że nigdy nie mogliśmy go doścignąć. Był surowy, nie akceptował fuszerki, i równocześnie pozwalał na odpowiedzialną samodzielność. Najlepsi mogli pracować w domu. Zawiedziony dawał się we znaki jak nikt inny. Nie zawsze miał rację, zawsze oceniał uczciwie. Zawsze było wiadomo czego oczekuje, nie sprostać tym oczekiwaniom oznaczało za mało przykładać się do pracy.

Umiał traktować studentów indywidualnie – widział z jakiego miejsca zaczynają i oceniał mając to na uwadze. Dostrzegał najdrobniejsze postępy, podprowadzał zagubionych, gnębił tych, o których sądził, że mogą znacznie więcej.

Aby pokonać poprzeczkę, którą ustawił wysoko, trzeba się było bardzo starać. Kiedy to się udawało czekała nagroda. Uskrzydlenie.
Pochwała Dudy to było coś. To nie było zwykłe „ładnie”, „bardzo dobrze”. Nie szafował pochwałami, choć nie skąpił komplementów, więc trzeba było umieć odróżniać jedne od drugich.

Dyskretnie śledził samodzielną twórczość swoich byłych uczniów. Gdy potrzebowali jego rady służył nią. Jedyne czego żądał w zamian to, żeby kochać malarstwo tak bardzo jak on i pracować, pracować, pracować. Tak bardzo jak on.

Oczekiwał od ludzi wiele, chyba zbyt wiele, nie zawsze mogli sprostać tym oczekiwaniom. Wtedy obrażał się. To bolało. Wydaje mi się, że porażki przyjaciół traktował bardzo osobiście, jak własne, a ponieważ chciał zwyciężać sam cierpiał chyba jeszcze bardziej.

Oddzielał lojalność towarzyską od artystycznej. Jednych wyróżniał darząc ich przyjaźnią innych doceniając twórczość. Rozdzielał te dwie rzeczy i sympatia nie mogła sprzyjać słabym pracom. To przysparzało mu wrogów, bo przyjaciele zwykle liczą na protekcję. Nie protegował. Albo byłeś dobry, albo nie. W sprawach artystycznych nie uznawał żadnych kompromisów. To największy “grzech” Dudy. Beata Wąsowska, Muzeum Historii Katowic, Gęby, 2007

Powrót

Tags: , , ,

Comments are closed.