Prawdziwa pasja rodziła się w biegu. Rozmawia Jolanta Pierończyk
Categories: Dziennik Zachodni, Rozmawia Jolanta Pierończyk, wywiady
Jolanta Pierończyk rozmawia z Beatą Wąsowską
Polska. The Times. Dziennik Zachodni, 24.II.2010
Czuje się pani bardziej artystką czy menadżerką?
Zawsze miałam żyłkę menadżerską. Byłam przecież instruktorem biegów na orientację, rozważałam pracę trenerską, organizuję wszystkie swoje wystawy od początku do końca, nie zdając się na nikogo, więc mam doświadczenie. Natomiast Akcja Sztuki to jest wyzwanie, przedsięwzięcie o dużym zakresie. Odpowiadam za wielu ludzi i za to, by ich prace, ich twórczość były pokazane w sposób pełny, tak by odbiorca mógł dostrzec coś, czego nie widział wcześniej a twórca został „zapamiętany”. Czuję, że to jest bardzo ważne.
Udaje się zachować równowagę pomiędzy malarstwem a menadżerskimi przedsięwzięciami?
Gdy jestem menadżerką, malarstwo schodzi na drugi plan, to konieczność. Bałam się, że po Akcji Sztuki może już nie będę chciała malować. Tymczasem nie, skończyła się akcja, pozamykałam wszystkie związane z nią sprawy i wróciłam do sztalug z nową energią. Namalowałam parę fajnych rzeczy. Zrealizowałam taki relaksowy temat „Tęczowe koty”, całą serię kotów.
Dlaczego koty?
Bo mam w domu koty. Choć są bardzo wymagające, kocham je. Kto ma w domu kota, wie o czym mówię. Kotu nie można odmówić, kot wywalczy, co chce, potrafi wywrzeć taką presję, że trzeba mu ustąpić. A jednocześnie jestem chyba dobrym komunikatorem, dobrze się „rozumiemy”. Malowanie ich to był relaks, rozgrzewka przed wejściem w prawdziwe obrazy. Pomyślałam: spróbuję namalować kota i namalowałam jednego, drugiego…
Czemu tęczowe?
To określenie pojawiło się na facebooku, gdy opublikowałam kilka prac. Jedna z artystek powiedziała wtedy: „Podobają mi się te twoje tęczowe koty”. Bo tak naprawdę, to ja nie maluję portretów kotów. To nie są koty jak żywe. To są moje koty, jak moje obrazy, na bazie moich kolorów, więc są tęczowe.
Rozmawiamy przed pani jubileuszową wystawą, która odbędzie się w październiku w Galerii Obok. Proszę zatem powiedzieć, jakie zmiany zaszły w pani jako malarce na przestrzeni całej drogi artystycznej, jaką pani przeszła?
Moje prace były zawsze postrzegane jako bardzo kolorowe. Wszystkie moje prace dyplomowe uchodziły na Akademii za superkolorowe. Tak się jednak złożyło, że jedna z nich trafiła na wystawę do galerii w „Kruczku” i moja córka nie potrafiła jej odnaleźć wśród innych obrazów, bo szukała kolorów, jakich używam dzisiaj. Tymczasem w porównaniu z dzisiejszymi, tamten obraz był … kolorowy inaczej. Taki szarokolorowy, raczej ciemny, trochę ponury. Więc to pierwsza widoczna zmiana.
Ponadto malowałam wtedy gęsto, grubo, dynamicznie. Swoją obecną technikę malowania odkryłam wkrótce po dyplomie, ale ona nieustannie ewoluuje.
Na początku moje obrazy były bardziej abstrakcyjne, bardziej syntetyczne, mniej miały elementów realistycznego wizerunku. To były sylwetki mężczyzn, które z czasem ewoluowały w sylwetki kobiet. Stały się bardziej dekoracyjne. Cykle „Dolce vita” czy „Eden” zapowiadają atmosferę późniejszych obrazów.
Moje pierwsze obrazy były zapisem … moich niepokojów i lęków o jutro. To były trudne lata osiemdziesiąte, strajki, pustki w sklepach…., a ja byłam wtedy młodą matką, która bardzo emocjonalnie podchodziła do macierzyństwa i widziała wokół mnóstwo zagrożeń. To wszystko znajdowało odbicie w moim malarstwie. Pamiętam trzy autoportrety, które wówczas namalowałam. To były duże obrazy, sto czterdzieści na sto,, malowane bez lustra. Na jednym, który trafił na wystawę do BWA, gdzie dziś mieści się galeria Miriam, była moja twarz, a nade mną jakiś czarny trójkąt. To był jeden z tych moich lęków, które mi towarzyszyły w pierwszych latach mojej twórczości. Potem udało mi się z nich wyzwolić. Myślę, że na to wyzwolenie ogromny wpływ miało właśnie doświadczenie macierzyństwa. Matki mają bowiem tę przewagę nad wszystkimi, że w trosce o swoje dziecko dokonują cudów. Macierzyństwo daje niebywałą siłę. I ja w pewnym momencie ją poczułam. Musiałam być silna, by zbudować swojemu dziecku przyszłość. Lęki ustąpiły miejsca pewności siebie, którą dawały mi młodość i poczucie, że świat jest jeszcze przede mną. I to zaczęło się wyrażać w moim malarstwie.
Nie powie mi pani, że dziś uważa, iż wszystko już za nią.
W tej chwili nie wiem. Wszystko się tak zmieniło. Pamiętam Zachód z czasów, kiedy jeździłam tam jako sportowiec, a potem młoda artystka i spotykałam się z tamtymi artystami lub kolegami z Polski, którzy tam zamieszkali. Nie mogłam wtedy zrozumieć, jak to jest, że w ich galeriach komercyjnych były znacznie gorsze prace niż w naszych. W naszych galeriach komercyjnych były znakomite prace, a tam był kicz. Tamtejsi artyści z trudem wiązali koniec z końcem, nikt ich nie szanował, artysta to był nikt. My mieliśmy bardzo dobrą pozycję, z nami się liczono. Być artystą po ASP to było coś. Dostać się na ASP było bardzo trudno. Po sześć-siedem osób przypadało na jedno miejsce, ludzie zdawali po wiele razy. Selekcja była ogromna, ale potem prestiż.
Dziś łatwość dojścia do tego zawodu sprawia, że bardziej liczą się nie ci, którzy mają talent, ale ci, którzy umieją się lepiej poruszać po rynku sztuki, lepiej nawiązywać kontakty, potrafią się lepiej sprzedać w sensie osobowościowym. Oczywiście, wśród tych bardzo towarzyskich osób zdarzają się świetni artyści. Kto jednak jest tylko świetny i w zaciszu swojej pracowni robi fantastyczne rzeczy z głębokim przesłaniem, pozostaje niezauważony. Plastyka nie daje narzędzi, żebyśmy wychodzili do ludzi. Wystawa to bardzo trudne i kosztowne przedsięwzięcie. Niewielu artystów na to się zdobywa. Tu trzeba być właśnie menadżerem. Lubię to, a więc nie jest dla mnie problemem. Tak naprawdę mogłabym być menadżerem. Mam trudny wybór, bo pasjonuje mnie sztuka, ale mi nie wystarcza. Muszę więc godzić te dwie sprawy. Na szczęście, te menadżerskie zapędy służą mojej twórczości. Ja zresztą nie tworzę dla siebie. Twórczość jest dla mnie rozmową z widzem. Za jej pośrednictwem chcę mu powiedzieć coś o świecie, o sobie, o swoim postrzeganiu świata. Czy odbiorca to zrozumie, to już inna rzecz.
Co jest w tej chwili ważne dla pani w sztuce?
Jak już powiedziałam: rozmowa z widzem, przekazywanie mu mojej wizji świata. Dlatego na pierwszym planie w moich obrazach jestem ja. Oczywiście nie chodzi mi o fizyczne podobieństwo, ale pokazanie siebie w kontekście otaczającej rzeczywistości: ja w Tychach, ja w domu, ja wobec ludzi. Te obrazy są więc o mnie, ale nie chodzi mi o opowiadanie osobistej historii, raczej o pokazanie kobiety zanurzonej we współczesności. Oczywiście, trzeba chcieć odczytać ten przekaz, wyłuskać go z kamuflażu kolorów, w którym jest ukryty.
Kolory, biżuteria, kapelusze, okulary, makijaż – to wszystko w tych obrazach sprawia, że ludzie uważają, iż maluję piękne kobiety, żeby było dekoracyjnie. Nic bardziej mylnego. Gdybym chciała namalować piękną kobietę, to zrobiłabym to zupełnie inaczej. Wzięłabym rzutnik, znalazła modelkę i namalowałabym realistyczny portret pięknej kobiety.
Tymczasem moje kobiety w gruncie rzeczy wcale nie są piękne. Tam nie ma regularności, te moje portrety kobiet są poprzecinane różnymi formami. Dla wielu na moich obrazach jest chaos i zamęt, ale taki chaos i zamęt mamy wokół siebie. Wszystkiego mamy za dużo: przedmiotów codziennego użytku, reklam. Ja oczywiście nie maluję filiżanki, kubka i takiej czy innej reklamy, które w tle czynią nam wizualny śmietnik. Czuję się nim przytłoczona. Kupuję np. oprogramowanie na CD i dostaję je w niewspółmiernie dużym pudełku, które trzeba trzymać przez okres gwarancji, to mnie irytuje. Tę irytację przenoszę na obraz i ona wchodzi w tę postać, która tam jest. Ta postać nie jest wycięta z rzeczywistości i wpisana w ładne tło, jak w dawnych czasach, kiedy człowiek był najważniejszy, a tło tylko uzupełnieniem. W tej chwili właściwie już nie wiadomo co jest ważniejsze: człowiek czy tło. Wszystko jest na jednym poziomie, albo dominuje tło. I to jest na moich obrazach.
Do tego wszystkiego dochodzi kostium, jaki wszyscy zakładamy: kapelusz, kolczyki, okulary, makijaż, które są na moich obrazach wspomnianym kolorowym kamuflażem.
Gdyby jednak w tych obrazach zamalować twarz, to powstanie … martwa natura. Ta kobieta jest tam właściwie jak krzesło za stołem. Po zamalowaniu twarzy właściwie nie widać, że to jest w ogóle ludzka sylwetka. I będzie to martwa natura, a może nawet obraz abstrakcyjny.
Gdyby pani była nauczycielem akademickim, to na co zwracałaby studentom uwagę?
Przede wszystkim nie byłabym nauczycielem malarstwa. Nie mogłabym uczyć malarstwa. To jest rzecz intymna. Malarstwo jest moim światem. Ja się go uczyłam sama. Duda-Gracz pozwalał mi robić to, co było moje, osobiste. Natomiast ja nie przeszłam przez szkoły rysunku i wszystkie inne, które pozwalają uczyć innych, uczą techniki uczenia. W związku z tym nie umiałabym nauczyć rzemiosła malarskiego, pokazać jak się maluje w stylu Rembrandta, bo to jest mi obce, a uczyć kopiowania siebie to też nie, absolutnie. Każdy ma pokazywać siebie poprzez znaleziony przez siebie warsztat. Natomiast uczyłabym otwartości na świat, na innych ludzi. Chciałabym, by młodzi ludzie zrozumieli, że każdy ma prawo do własnych przekonań, a ja tylko mam się do nich odnieść. Woody Allen w finale filmu „Życie i cała reszta” przekonuje by wysłuchać każdego i robić swoje po swojemu. Dla mnie ważne jest, by być otwartym na wszystko, co mówią inni i w odniesieniu do tego wybierać własną drogę. Sztuka to narzędzie poznawania siebie samego i świata, porozumiewania się z innymi.
Przed nami kolejna Akcja Sztuki. Co możemy o niej powiedzieć, nie zdradzając jeszcze szczegółów. Jaki będzie jej temat?
Sztuka współczesna. Chcę pokazać różne dziedziny sztuki, najnowsze rzeczy, z najwyższej półki. [] Artyści, o których myślę mają bardzo wysoką pozycję i zapełniony kalendarz . Nie wiem, czy wszyscy będą mogli pogodzić swoje zobowiązania z naszymi terminami. Dlatego nie wymieniam nazwisk, nie chcę rozbudzać apetytów.
Poza tym wszystko będzie jak poprzednio: warsztaty, spotkania, panele dyskusyjne, tyle tylko, że w wielu miejscach. W II edycji wezmą udział: Muzeum Miejskie, Teatr Mały, Galeria Obok, Miejska Biblioteka Publiczna, Klub Orion, LO im. Kruczkowskiego, Skup Kultury, Semar. W każdym z tych miejsc będę chciała przygotować odrębną wystawę pokazującą nowe zjawiska w sztuce. Poza tym będą kartki, zakładki, kalendarze i wiele innych atrakcji. Akcja Sztuki odbędzie się tak jak poprzednio, na przełomie roku.
p