Stawiam pytania… [W pracowniach tyskich artystów (3)] Rozmawia Marek Ciszak

Categories:  prasa - periodyki, rozmawia Marek Ciszak, rozmowy o sztuce, Twoje Tychy, wywiady

W pracowniach tyskich artystów (3)
Beata Wąsowska: Stawiam pytania…

“Stawiam pytania” (wywiad) rozmawia Marek Ciszak, Twoje Tychy, nr 18/337, s.8-9, 6 maja 2014;

Pracownia to warunek sine qua non dla artysty-malarza? Musi ją mieć, bo jak jej nie ma to w domu bałagani z czasem, nie potrafi się skupić, robi tysiąc innych rzeczy ale nie maluje?

– Pracownia to MIEJSCE. W pewnych zawodach jest ono konieczne. Czytam właśnie biografię Marii Skłodowskiej-Curie. Prowadziła badania w bardzo trudnych warunkach, a jej podstawową bolączką był brak laboratorium. Malarz ma podobną potrzebę. Żeby tworzyć, powinien mieć miejsce na sztalugę, na farby, pędzle, płótna i wszystkie inne służące do malowania akcesoria. Miejsce gdzie może pracować bezkolizyjnie, tak by nie przeszkadzać innym, bo uprawianie malarstwa, to nie tylko związany z nim warsztat, to także zagrożenie, np. tym że ktoś z domowników lub gości przyklei się do mokrego obrazu, albo palety, że przesiąknie zapachem werniksu i terpentyny. Pracownia powinna być azylem, oswojonym terytorium. Można ją porównać do inkubatora, albo cieplarni która chroni i stwarza dobre warunki do odłączenia się od zewnętrznych szumów.

Wykonuje pani wolny zawód ale czy określa sobie pani czas pracy?
– W zasadzie powinnam, muszę i staram się. To, że nie mam szefa i sama zarządzam własnym czasem oznacza, że tym bardziej muszę być zdyscyplinowana. Zgadzam się z Martą Fox, poetką i pisarką, która w swojej książce „Autoportret z Lisiczką” mówi: Wolny zawód, czyli bycie sobie „sterem, żeglarzem, okrętem” wymaga, wbrew pozorom wielkiej konsekwencji i uporu. […] To trudny rodzaj wolności, wymuszający własne rygory. Staram się pracować codziennie, nawet w wolne dni; one mi zresztą przeszkadzają, chciałabym malować, a czuję, że nie powinnam, że to czas relaksu (na który nie zawsze mam ochotę). Kiedy idę do pracowni jest tak jakbym szła do normalnej pracy. Na miejscu od razu zabieram się do działania. W domu był z tym problem – a to się coś pilnego przypomni, a to obiad można ugotować, zamieść, uprać, zatelefonować…

Trochę sprowadziła pani swój zawód do rzemiosła – idę i robię. A gdzie duch, wena, natchnienie?
– To jest tak jak ze sportem. Kamil Stoch musi oddawać setki skoków, aby na Olimpiadzie wykonać skok życia. Pianista musi codziennie ćwiczyć przez wiele godzin, choć koncertuje rzadko. Podobnie jest z malarstwem. Będę mogła obrazami wyrazić swoje przemyślenia i odczucia tylko wtedy kiedy będę umiała to zrobić. Dlatego powinnam codziennie pracować, ćwiczyć rękę, oko, umysł. Nie maluję cały czas. W pracowni (choć nie tylko tam) odbywa się cały proces twórczy, na który składa się poszukiwanie inspiracji, czas kiełkowania pomysłów, czas ich wzrastania i dojrzewania, wreszcie czas na przygotowanie siebie i gotowych prac do spotkania z odbiorcą, do wystawy. Kiedy po owocnym dniu spędzonym w pracowni wracam do domu, czuję, że mam prawo na przyjemności, na dobrą książkę, kino, przyjaciół. Wtedy i codzienna domowa krzątanina nie wydaje się tak uciążliwa.

Pani jest przykładem artysty-erudyty. Oczytana, poszukująca, zawsze na bieżąco. To nie przeszkadza? Nie chciałbym popadać w skrajność i sięgać do Nikifora…
– Ubolewam nad tym, że wiem za mało. Brakuje mi studiów humanistycznych. Kończyłam technikum budowlane, a nie liceum, a ASP to właściwie szkoła rzemiosła, a nie studia dające wiedzę. Odczuwam to jako brak, bo nakłada się na moją duszę odkrywcy, wynalazcy, osoby mającej wpływ na kształt świata. Jestem malarką, więc nikt się nie będzie poważnie traktował moich teorii. To mi doskwiera, tym bardziej, że ważna sztuka współczesna powstaje w kontekście współczesnej nauki. Nie zawsze trzeba samemu być erudytą, wystarczy odpowiedni klimat intelektualny miejsca, w którym tworzymy. Niestety u nas, nie tylko w Tychach, jest z tym duży problem. Podobnie odczuwał to Stanisław Lem. W książce „Tako rzecze …Lem” skarży się na trudności z dotarciem do profesjonalnych źródeł wiedzy.

Pani aktywność w świecie sztuki świadczy jednak o swobodnym się w nim poruszaniu, także w sferze ideologii.
– To raczej pokazuje, że jestem otwarta. Nie ma dla mnie znaczenia, czy ktoś jest ze strony lewej czy prawej, czy jest profesorem czy amatorem. Jeśli proponuje istotne rzeczy, to mu się uważnie przyglądam i w miarę możliwości pomagam. Sztuka to nie tylko estetyka, ta jest wartością dodaną, szczególnie współcześnie. Jak się wgryziemy głębiej w dzieło sztuki, potraktujemy je empatycznie, poznamy język jakim posługuje się artysta – co nie jest łatwe – zdobywamy osobiste doświadczenie, takie jakbyśmy w rzeczywistości brali udział w wydarzeniu. W ten sposób sztuka staje się rodzajem skrótu do poznawania i doznawania świata, zwłaszcza tego, do którego z jakiegoś powodu nie mamy dostępu. Jeśli np. uczymy się latać na symulatorze lotów niczego nie ryzykujemy; tak samo jest ze sztuką, jest jak symulator. Moje projekty „Nie bez Kozyry” czy „Akcja Sztuki” miały pełnić rolę takich symulatorów. Były próbą wyjścia z Tychów, bez opuszczania miasta – nie każdy może odwiedzić Nowy Jork, aby tam poznawać najnowszą sztukę, a więc postanowiłam ściągnąć tę sztukę tutaj, do Tychów. I fakt, że odbyła się Akcja Sztuki > Nowe w takim kształcie (11 wystaw) pokazuje, że można, że to się udało – mogliśmy zobaczyć rzeczy, które pokazywano w MOMA w Nowym Jorku czy na Biennale w Wenecji. No i dzięki temu mogłam zobaczyć z bliska dobre prace uznanych artystów, rozmawiać z nimi o rozumieniu sztuki. Dla mnie (i mam nadzieję, że nie tylko dla mnie) to był i wciąż jest materiał do przemyśleń.

Odnoszę wrażenie, że nurt lewicujący w sztuce nie jest pani obcy.
– Jest mi bliski, choć mam do niego podejście krytyczne. Jakiś czas temu czytałam wydaną przez Krytykę Polityczną książkę „Estetyka jako polityka” Jacques’a Ranciere’a. To publikacja o relacjach między sztuką i polityką. Polecam, bo książka pozwala spojrzeć na sztukę z innej, politycznej perspektywy. Przed lekturą czułam się pełnoprawną osobą, upoważnioną jako artystka do zabierania głosu w ważnych sprawach. Stąd m.in. projekt „Nie bez Kozyry”. Jednak Ranciere uświadomił mi, że mój głos będzie słyszalny i znaczący dopiero wtedy, gdy zdobędę pozycję, którą daje np. władza, tytuł. Choć jest to oczywiste, wydaje mi się, że wcześniej artystę słuchano także dlatego, że był artystą, a nie dlatego, że był profesorem czy rektorem. To mnie zasmuciło. Sięganie po stanowiska czy tytuły nigdy nie było moim celem. Chciałabym mieć wpływ na bieg rzeczy jako twórca, który patrzy uważnie i widzi nieco inaczej niż ogół. Szczęśliwie, na co dzień spotykam wielu odbiorców, którzy słyszą mój głos i trafnie odczytują moje obrazy.

W pani obrazach zawsze pojawiają się kobiety. Dlatego, że sama jest pani kobietą czy dlatego, że jest ona symbolem, wszechświatem?
– To się zrobiło samo. To nie jest jakiś program, raczej przypadek i potrzeba dociekania prawdy. Moja twórczość, to rodzaj introspekcji, ale nie tylko. Patrzę ja-człowiek-kobieta. Męskie spojrzenie w moim wydaniu byłoby kłamstwem, coś by zgrzytało. Sylwetkę kobiety traktuję jak tworzywo, materiał. Z niego wynikają, rozpoznawalne jako moje, formy i kolory. Przyglądam się światu: przez okno, w mediach, w supermarkecie, na ulicy. Przetwarzam na obrazy, ale nie opisuję, nie dokumentuję. Nie posługuję się ani dosłownością, ani realizmem fotografii, jak to dziś obowiązuje. W swoich obrazach mówię głosem kobiety o naszych ludzkich relacjach, o relacjach ludzi z rzeczami i z Sacrum. Pokazuję więzy, więzi, związki i zależności, które dostrzegam wokół.

We współczesnej sztuce dominuje publicystyka. U pani – impresja…
– Jeśli porównamy świat współczesny z dawnym, to jest on znacznie bardziej rozwibrowany, rozproszony. W moich obrazach widać te wibracje. Używam agresywnych i wszystkich kolorów, ale proszę się rozejrzeć – wokół wszystkiego jest dużo za dużo, także koloru. Nasze otoczenie jest „nieuporządkowane”. Przetasowały się hierarchie, trudno wyznaczyć granicę pomiędzy tym, co ważne i tym, co błahe. Można to pokazać na wiele sposobów. Ja mówię o Kosmosie, który jest Chaotyczny i wielobarwny, o współczesności, która przytłacza nas wszystkich chaosem i nadmiarem, ale moje obrazy nie powstają jako ekspresje, ani impresje, choć mogą sprawiać takie wrażenie.

Pani nie jest artystką zamykającą się w pracowni, jest pani raczej niespokojnym duchem, ciągle istniejącym w sferze publicznej miasta czy Śląska. To cecha charakteru?
– Chyba tak. Nie umiem usiedzieć na miejscu. Ciągle sobie obiecuję – koniec, nigdzie nie chodzę, nie spotykam się z nikim. Od teraz – po prostu maluję, robię co powinnam, bo to najważniejsze. Tak mi się udaje przez rok, dwa, a potem nie wytrzymuję i znowu porywa mnie jakaś akcja, idea. To jest wpisane we mnie. Na pewno bierze się z otwartości na propozycje innych osób, a jest taka ilość fantastycznie uzdolnionych ludzi, że trudno im nie ulec, nie dać się oczarować ich dziełom. W swoich projektach i akcjach odwołuję się do twórczości, którą podziwiam, albo takiej która burzy mój obraz świata. To jest naprawdę bardzo ciekawe.

Powiedziała pani robię w malarstwie to, co robię. To znaczy – co?
– No właśnie, nie wiem, co ja robię. Poruszam się we mgle. Błądzę. Kocham błądzić – błądzenie daje nadzieję, że jest jakaś inna, lepsza rzeczywistość – światełko w tunelu codziennej rutyny. To, co najbardziej mnie interesuje, to odkrywanie zasad, które rządzą zachowaniami ludzi, światem, wszystkim – nie przeszkadza mi, że ktoś już przede mną jakieś drzwi otworzył – robię to dla siebie. I tu pojawia się pozytywna strona bycia twórcą – nie muszę ukrywać, że czegoś nie wiem i nie muszę udowadniać, że wiem. Mogę próbować, mogę iść pod prąd, iść własną drogą, robić rzeczy po swojemu bez ryzyka, że zwolnią mnie z pracy.
Pociąga mnie „porządkowanie” – może dlatego, że jestem zodiakalną Panną (uśmiech). Opracowałam własną metodę malarską – aby powstał obraz muszę „porządkować” kolory i formy. W ten sposób na bezdrożach podmalówki szukam drogi przez świat. Każdy namalowany obraz jest przetartym przeze mnie szlakiem. Niestety, ta zapisana obrazem droga jest jedynie portretem chwili, i tylko jedną z tras, które przetarłam i pokonałam, bo świat jest nieuchwytny, bezustannie się zmienia i zmusza mnie do dalszej wędrówki.
Rozmawiał: Marek Ciszak
Foto: zbiory własne artystki, Michał Giel

Beata Wąsowska uczennica Jerzego Dudy-Gracza oraz Macieja Bieniasza, studiowała na ASP Kraków, Wydział Grafiki w Katowicach. Dyplom 1985. Stypendystka Ministra Kultury i Sztuki. Uprawia malarstwo sztalugowe. Przygotowała ponad 40 wystaw indywidualnych. Pokazywała prace w wielu wystawach zbiorowych w kraju i zagranicą. Gość krajowych i międzynarodowych plenerów malarskich. Darczyńca wielu fundacji i aukcji malarstwa min.: Aukcja Polskiej Sztuki w Nowym Yorku, „Godula Hope”, „Bliźniemu swemu…”. Autorka koncepcji i kuratorka wystaw projektu AKCJA SZTUKI: AKCJA SZTUKI > KOBIETY [ 2009/2010] oraz AKCJA SZTUKI > NOWE [2010/2011].

#MalarstwoBeatyWąsowskiej #TwojeTychy #rozmowyOsztuce #rozmawiaMarekCiszak

Tags: , , , , , , , , ,

Comments are closed.