Arogancja! Arogancja! Arogancja!

Categories:  rynek sztuki
Tags: , , ,

*

SŁAWA: DLACZEGO NIE MA SŁAWNYCH ARTYSTÓW? Stacha Szabłowskiego
Artykuł jest trafny, ale i błyskotliwie przewrotny. Czytając go bijemy brawo, jednak kiedy się wgryźć, okazuje się, że opisuje (i uzasadnia) mechanizm, który generuje problemy na polu sztuki. Poniżej moje uwagi. Tezy autora artykułu pogrubiłam. .

*
Artysta nie musi być sławny – Rozumiem przez to, że gremium, które „opiekuje się” wybranym artystą jest zwolnione z odpowiedzialności za brak sławy. Chodzi zapewne, o to żeby instytucja, która inwestuje w artystę nie była rozliczana z „oglądalności”.

Znaczenie ma siatka kontekstów:„gdzie, przez kogo, z kim, w czym(kiedyś mówiono o tym „sitwa”). Nie jest ważne co zrobił artysta, ani jak.  Dzieło może być banałem, ale ponieważ spełniło wszystkie warunki („Pozycja artystów, z którymi wystawiał. Klasa stypendiów, które otrzymywał. Siła nazwisk, które o nim pisały, ranga kolekcji, w których się znalazł…„) zostaje usankcjonowane jako wartościowe. I odwrotnie, dzieło może być ważne i wartościowe, ale jego kontekst to: „nigdzie, przez nikogo, z nikim, w niczym”, nie przebiło się „na salony”, więc pozostanie niezauważone, ponieważ instytucja nie posiada narzędzi, które pozwalają jej takie dzieło zauważyć.

Artysta nie potrzebuje publiczności. Nie ma potrzeby, żeby jakiś przypadkowy widz plątał się po galerii. Nabrudzi tylko. Wpuścimy go oczywiście, kiedy zapuka, ale nie będziemy mu tego ułatwiać. „Fundacja nie zamyka się, ale i nie otwiera, bo obecność przypadkowego widza jest w gruncie rzeczy bez znaczenia.”
Z drugiej strony, to fundacja, a nie instytucja publiczna, może jej wolno. Nie znam statutu FGF. Wolno jej jeśli nie korzysta ze środków publicznych.

publiczność – nie występuje w spektaklu, a jeżeli nawet jest obecna, to nie ma do odegrania żadnej roli.” Odgrywanie ról (z definicji) nie jest zadaniem publiczności. Wszystko jedno, czy mówimy o publiczności koncertu, czy galerii sztuki. Sztuka to dialog, a nie monolog Narcyza. Mówimy: o czymś (dzielimy się), komuś, do kogoś (interakcja, relacja, więź, itp.), albo jedno i drugie. Artysta potrzebuje widza, potrzebuje odbiorcy.

Artyści pokazują swoje prace publiczności, ale nie czekają na weryfikację z jej strony.” […] Merytokracja pracuje […] nad precyzyjnym pozycjonowaniem sztuki, które dokonuje się w siatce kontekstów: gdzie, przez kogo, z kim, w czym. Kiedy ta ekspercka społeczność zakończy swoją robotę, publiczności nie zostaje wiele do powodzenia;”
Publiczność powinna bezkrytycznie akceptować decyzje (aby zrozumiała przekaz, merytokracja przygotowuje i udostępnia w widocznym miejscu jedyną dozwoloną interpretację. Dzieło jest „obudowywane do nieprzytomności kuratorskim statement, wraz z dyżurną protezą aksjologiczną, czyli przymiotnikem -„najważniejsze” A. Biernacki).
Autentyczne zainteresowanie publiczności (a nie to sprowokowane lub zmanipulowane i nie aplauz) jest niezbędnym elementem interakcji pomiędzy twórcą i odbiorcą. Jest warunkiem koniecznym do rozwoju twórcy i sztuki. Brak reakcji jest jak brak deszczu, artysta więdnie (no chyba, że jest pod kloszem i kroplówką, ale wtedy, co to za artysta?). Im bardziej anonimowy odbiorca, sam z siebie, zainteresuje się dziełem, tym bardziej uniwersalne dzieło. Nie chodzi o tłum, lecz o każdego widza osobno. (Tu oczywiście pojawia się zagadnienie kiczu. Czego by o nim nie mówić, jest uniwersalny i globalny.) To moment, w którym potrzebna jest merytokracja. Powinna przesiewać, a nie pozycjonować.

[…] anonimowy widz dowiaduje się po prostu o wcześniej dokonanych ustaleniach. W żadnym razie nie wolno mu kwestionować tej „merytorycznej” decyzji i wątpić w jej słuszność i rzetelność. Wszelkie objawy zwątpienia będą piętnowane. Tak ustanowione dzieło sztuki jest bożkiem (święta marka). Należy bić przed nim pokłony, modlić się do niego i za nie, aby znalazło patrona w osobie bogatego kolekcjonera. Ponieważ:

artysta tworzy dla konkretnego kolekcjonera.Sztuka jest z kolei teatrem jednego widza – i nie jest to abstrakcyjny odbiorca, którym może być każdy, tylko znany z imienia, nazwiska i twarzy kolekcjoner.” Tak pracuje artysta komercyjny. Kiedyś mówiono „na zamówienie”, albo było się artystą dworskim. Wygląda na to, że za sprawą pieniędzy zmienia się ustrój świata sztuki.

Artysta musi przekonać do swojej sztuki pojedynczego człowieka, z którym nie spotyka się na gruncie sławy, lecz dwustronnego porozumienia.” – Umizguje się do kolekcjonera? „Kolekcjoner nie chce być primus inter pares rzeszy fanów; woli raczej należeć do grupy wtajemniczonych i uprzywilejowaniach, w gruncie rzeczy tym lepszej, im węższej.” – To dzieło musi być wiarygodne i przekonujące, a nie artysta czy kurator (statment). Jeśli jest inaczej, to znaczy, że obracamy się w świecie dóbr Veblena, a nie sztuki – nazywajmy rzeczy po imieniu.

Wielu (bogatych kolekcjonerów) traktuje ją (sztukę) jako narzędzie wyróżniania się ze wspólnoty, demonstrowania swoich indywidualnych, wyjątkowych możliwości ekonomicznych i kulturalnych kompetencji.”
Autor mówi o tzw. efektcie Veblena („Teorii klasy próżniaczej”) . „Bogactwo jest źródłem prestiżu i pełni należycie swoją rolę tylko wówczas, jeśli manifestuje się je w sposób ostentacyjny.” Im coś jest droższe, tym bardziej pożądane.  Dopóki obracano sztuką dawną (i modernistyczną) nie było problemu. Ten pojawia się kiedy mamy do czynienia ze sztuką najnowszą. Sztuka współczesna jest jednym z niewielu pól, na którym można wypozycjonować „NIC”. I zrobić to za publiczne pieniądze.

Sztukę przeżywa się (i posiada) w pojedynkę, w samotności.” – Dzieło sztuki, a nie sztukę, przeżywa się albo nie.

„Sztuka jest teatrem jednego widza.” – a książka, film, piosenka nie? Bo jest duża widownia, tysiące egzemplarzy? Dlatego, że oglądam film w towarzystwie męża, to widzę podwójnie, widzę jego oczami?

Dopóki ekonomiczne losy artystów zależeć będą od pojedynczych osób, twórcy sztuk wizualnych nie będą naprawdę sławni.” – od jakich pojedynczych osób zależą losy artystów i co ma piernik do wiatraka? Los Bjork także zależy od pojedynczych osób, bo na koncert idzie każda osoba – pojedynczo. I tych osób musi być wiele, żeby artystką udźwignęła koszty.
Jeśli natomiast, chodzi o artystów sztuk wizualnych, ich losy zależą od polityki kulturalnej i zamożności państwa, od ich własnej aktywności. Od talentu i szczęścia. Od sytuacji geopolitycznej i wielu innych czynników. I oczywiście od układów.

instytucje nie mogą obyć się bez publiczności, dla niej istnieją.” – i co teraz, ojej, ojej – jednak musimy mieć publiczność, bo nie będzie na pensje i i środki czystości i nie będzie sponsora (inwestora), bo ten sprawdza statystyki. Finansowane ze środków publicznych dzieło nie potrzebuje publiczności, artysta nie potrzebuje widza, ale instytucja tak. Im więcej tym lepiej. Gry i zabawy, noce nie dnie, cyrk. Obieranie ziemniaków i kiszenie ogórków.

instytucje proponują widzom, aby zaangażowali się w życie instytucjonalne.” Nie rozumiem. Jeśli coś jest instytucją sztuki, ma statut, misję i budżet (na działalność statutową). Proponuje wystawy, a nie prowadzenie administracji. Proponuje sztukę, a nie rozrywkę (nawet jeśli prowadzi działalność gospodarczą, bo ma za mały budżet). ZAWSZE proponuje sztukę, bo to jest jej CEL, a nie działalność instytucjonalną i rozrywkową.

W koncepcji świata sztuki jako azylu, w którym dyskurs sławy jest zawieszony, kryje się pewna wartość.” – Sława nie podnosi wartości artystycznej, więc nie należy jej wiązać ze sztuką i omawiać w kontekście sztuki. Najpierw jest wartość artystyczna, a potem dopiero uznanie (a nie sława). Brak uznania nie świadczy o braku wartości artystycznej, a uznanie nie jest jej gwarantem.
Co to znaczy „pewna wartość”? – „W tym, że artysta wizualny nie może być tak sławny jak np. David Bowie, kryje się pewna wartość”. Co konkretnie? Wartość artystyczna, intelektualna, estetyczna czy materialna? Kto z niej czerpie korzyści? Artysta? Instytucja? To jest pokrętne.

Dla mnie pewne jest tylko to, że instytucja za publiczne pieniądze interesuje się wybranymi artystami. I tak powinno być. Jednak selekcja i kwalifikacja (opisana merytokracja) jest zwolniona z procedur, którym podlegają wszystkie inne podmioty. Nie ma żadnych konkursów, castingów, niczego co definiuje ścieżki dostępu dla anonimowego artysty.

W Polsce wciąż trzeba wiedzieć „gdzie, przez kogo, z kim, w czym”, tylko że to wiedza tajemna. Od 30. lat tworzę i nadal nie wiem kogo powinnam znać, gdzie być, z kim spać. Tak, jesteśmy na tym poziomie.
Filmowcy jakoś rozwiązali ten problem. Mają PISF. Od kiedy istnieje, radykalnie poprawiła się jakość polskich filmów. U nas wciąż dżungla i arogancja. I jest coraz gorzej, bo coraz większe pieniądze są w grze, pieniądze dla których można bezkosztowo (na koszt podatnika) wygenerować bardzo dużo KITU. KIT jest gwarancją dużej stopy zwrotu z inwestycji.

A tu świetnym piórem Andrzeja Biernackiego „Secon hand” na podobny temat.